Co zobaczył, to jego

Chorzowianin 2008-10-14
Pojechać na Krym to nie sztuka. Wizy nie trzeba. Dojazd w miarę dobry. Tym bardziej, że ofert turystycznych co niemiara. Sztuka to pojechać na Krym rowerem. Pokonać na dwóch kółkach siedem tysięcy kilometrów i przeżyć przygodę, której nie zafunduje żadne biuro podróży.
Co zobaczył, to jego
Michał Pieczara pochodzi z Rozalinowa, małej miejscowości w Województwie Kujawsko-Pomorskim. Studiuje na drugim roku zarządzania i marketingu na Politechnice Śląskiej. O wakacjach zaczął myśleć dwa tygodnie przed końcem semestru. Ze względu na finanse zachód nie wchodził w grę. Swego czasu zafascynował go język rosyjski (pisaliśmy o tym 16 lipca w 29 numerze Chorzowianina). Michał uczył się go w liceum. Miał tylko tróję. Chciał się poprawić. Okazało się, że w Kijowie ma rodzinę. Odwiedził ją. Od tego czasu zdobywał same piątki, a Kijów tak mu się spodobał, że postanowił tam wrócić. I to na rowerze. Potem stwierdził, że nic nie stoi na przeszkodzie, by rower zawiózł go aż na Krym.
Związał się z chorzowskim oddziałem PTTK, kiedy wyrabiał książeczkę kolarską. Ma na koncie srebrną i brązową odznakę turystyczną. Chorzowski oddział PTTK jak tylko dowiedział się o planach Michała, bez wahania postanowił wesprzeć inicjatywę patronatem.

Dzień 18. Odessa - Mikołajew: Po przejechaniu około czterdziestego kilometra pęka prawa szprycha w tylnym kole. Do najbliższej stacji benzynowej niecały kilometr. Podjadę tam, poproszę o płaski klucz 22mm żeby ściągnąć kasetę. Nic z tego! Po stu metrach jazdy pęka druga szprycha i to tak felernie, że jej główka urywa część kołnierza piasty. Cuda jakich świat nie widział! Klnę jak szewc, a prędkość jazdy spada o połowę. Już wiadomo, że w Mikołajewie trzeba założyć nowe koło.

Jego rower to składak. Samodzielnie poszukał części i złożył swoją wymarzoną konstrukcję. Częsci wcale nie były tanie, ale kolarz już tak je wyeksploatował, że miały prawo się zepsuć.
Przez szprychę Michał musiał przymusowo cztery dni odpoczywać. Na szczęscie odpoczywał u rodziny, z którą już wcześniej umówił się, że ją odwiedzi. Podobnych przygód podczas sześćdziesięciodniowej wyprawy było sporo.
Michał dziennie jest w stanie pokonywać ponad sto kilometrów. – Moja życiówka to 353 kilometry w jedną dobę. Jechałem ze Śląska do rodzinnej miejscowości. Wyruszyłem o czwartej nad ranem. Do domu przyjechałem w środku nocy. Wszystkich pobudziłem – śmieje się.
Przygotowania do ukraińskiej wyprawy toczyły się już od kilku miesięcy. – Kupiłem mapy, przewodniki. Telefonowałem do konsulatu. Musiałem wiedzieć, gdzie przekroczyć granicę, bo będę traktowany na granicy jako ruch pieszy. Okazało się, że tylko w Medyce jest przejście graniczne dla pieszych – tłumaczy.
Rowerzysta z Bytomia, gdzie wynajmuje mieszkanie, skierował się na wschód. Po przekroczeniu granicy na Ukrainie nie umknął mu żaden malowniczy zakątek kraju. Zwiedził okolice Lwowa, Drohobycza, Rawę Ruską, Żytomierz, Łuck i Odessę. Krym przemierzył linią brzegową. Nie zabrakło wizyty w Symferopolu i Bakczysaraju.

Dzień 4. Granica polsko-ukraińska: Rano jadę 15 km na granicę. Przechodzę przez piesze przejście. Po stronie polskiej 20 sekund; po ukraińskiej kolejka na 30 minut. Sytuacja trochę napięta, ale po tym czasie jestem na Ukrainie i cisnę drogą na Gródek Jagielloński, gdzie jestem o 23 czasu ukraińskiego. Tam spotykam grupę młodych ludzi. Jedna z dziewczyn (Krystyna) mówi mi gdzie mogę się przespać i prowadzi mnie do parafii. Jestem wdzięczny. Po 15 minutach jestem u księdza i po półgodzinie około północy zasypiam.

Więcej w tygodniku Chorzowianin. W każdą środę w kioskach.


Paweł Mikołajczyk

Reklama:

Polityka plików "cookie"

Nasz serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Więcej informacji można znaleźć w polityce prywatności.