Gołębie w morzu łez

Chorzowianin 2006-02-08
Z tej tragedii wyszli cało. Byli poobijani, ranni, ale przeżyli. Do hali Międzynarodowych Targów Katowickich przyszli dla gołębi, nie tak to wszystko miało wyglądać. Nagle trzask, karetka, szpital. Większości zagoiły się już rany, przynajmniej te fizyczne. Bo gorzej może być z psychiką, z głową. Ta hala, ten dach, trzask i krzyki siedzą w niej głęboko. I dręczą, przypominają jakby w ten sposób prosiły o ratunek.
Gołębie w morzu łez

MTK po tragedii | fot. archiwm

Niedzielny telefon nie zdziwił Lidii Gębickiej. O tragedii informowały wszystkie media, wiadomo, że prędzej czy później będzie potrzebne wsparcie psychologa. A psychologiem Lidia jest od 26 lat i na co dzień pracuje w Chorzowskim Centrum Pediatrii i Onkologii. Niejedną poważną rozmowę zdążyła już więc przeprowadzić. Chociaż kiedy jechała do Zespołu Szpitali Miejskich miała mieszane uczucia: – W takiej sytuacji byłam po raz pierwszy. Bałam się. Z jednej strony była we mnie chęć pomocy, z drugiej lęk i pytanie, w jakim stanie zastanę pacjentów, jak to będzie wszystko wyglądało?  

Kilkunastu dorosłych ludzi leżało na różnych oddziałach. Ich stan fizyczny określono jako dobry, stan psychiczny pozostawał niewiadomą. Nikt z ocalonych nie stracił pod gruzami hali bliskich. - Mogło być inaczej, każdą sytuację trzeba brać pod uwagę – mówi Gębicka. Od tego zależy sposób pracy, bo nie ma przygotowanego scenariusza. Decyzje podejmuje się na miejscu. Psycholog musi zmierzyć się z tym co zastanie. Lidia napotkała na potok łez i słów. Te słowa najbardziej ją zaskoczyły: - Zdziwiłam się, że wszyscy chcieli o tym mówić. Wszyscy. Może dlatego szybko nawiązaliśmy kontakt. Silna była ta potrzeba mówienia. Szpitalne oddziały wypełniły się opowieściami o przebiegu tragedii. Relacjonowano, kto komu pomógł wyjść. Od ścian jak echo odbijało się - dano mi drugie życie. – To dobry sposób na odreagowanie, bardzo pomaga – tłumaczy Lidia. I gołębie też wszędzie były. Ileż to o nich dowiedziała się pani psycholog podczas tych godzin spędzonych w szpitalu. – Poznałam niemal wszystkie rasy. Dobrze, że mogli się tą swoją pasją podzielić. W ten sposób wraca komfort psychiczny.

Psychika usiłuje się także bronić. Ludzie kryli się za tą tarczą szepcząc – byłem pewny, że nie zginę, wiedziałem, że nie mogę, miałem żyć. Łzy także pomagają, może nawet bardziej niż słowa. Dlatego płakali wszyscy, nikt się nie wstydził. Bo czegoż się wstydzić?

Jak długo pozostanie uraz po takiej tragedii? Może być tak jak z bólem, którego ranni nie odczuwali, bo stres był silniejszy. Dopiero jak opadły emocje upomniał się organizm. Kiedy znać da psychika? – Trudno powiedzieć, czy każdy potrzebuje psychologa. Równie trudno orzec jak osoby te będą radziły sobie z tą sytuacją później. To wszystko wymaga czasu. Żadnych objawów nie można jednak lekceważyć. Bo na przykład taka bezsenność, wydaje się, że pomoże wizyta u lekarza rodzinnego. Ale te koszmary gdzieś głęboko w głowie siedzą, a lekarstwa tylko na chwilę je uspokoją. – Takie metody nie usuną skutków. Tutaj pomóc może tylko psycholog – stwierdza Gębicka. Czasem od początku wiadomo, że problem jest poważny i potrzebna będzie dłuższa opieka. Inaczej żyć, funkcjonować się nie da. Tak jak w przypadku hutnika przywiezionego do chorzowskiego szpitala tuż po tragedii. Chłop jak dąb, jednak przyznał że odtąd na każdą halę będzie patrzył podejrzliwie, będzie się jej bał. Właściwie to już się boi, bo w hucie w hali pracuje. Dlatego obiecał, że jak wróci do zdrowia poprosi szefa o stanowisko blisko wyjścia.

Stanąć na nogi po takiej tragedii pomaga nie tylko psycholog liczy się również wsparcie rodziny. Bywa jednak, że sytuacja i ją zaczyna przerastać. Ten stres jest za ciężki na barki najbliższych. Sami go nie udźwigną. A on nie może zdominować poszkodowanych, ustawiać rodziny po kątach. Chociaż niektórzy z nim walczą i wygrywają. Takich jest niewielu. – Trzeba zadać sobie pytanie, czy jesteśmy w stanie sami uporać się z tym problemem, czy potrzebujemy fachowej pomocy? Jej nie należy się wstydzić – mówi Lidia.

Pani psycholog nie ukrywa, że sama nadal jest pod wpływem tragedii, że jeszcze dochodzi do siebie: - Z czasem sobie z tym poradzę. Po chwili dodaje: - Kiedy widziałam wywiady z moimi pacjentami, którzy mówili jak wracają do zdrowia byłam zadowolona. I z nich, i z siebie.

 
Wojciech Zawadzki

Reklama:

Polityka plików "cookie"

Nasz serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Więcej informacji można znaleźć w polityce prywatności.