NASZ NACZELNY PRZYJACIEL
Chorzowianin 2005-08-23
Zwłaszcza w takich sytuacjach trudno zrozumieć nieprzewidywalność ludzkiego losu. Mówi się, że śmierć przychodzi cicho, jak złodziej, w najbardziej niespodziewanym momencie. Kiedy w takich okolicznościach odchodzą ludzie szczególnie nam bliscy, pustka, jaka po nich pozostaje, nie daje się już niczym zapełnić...

W ostatni piątek lipca przeprowadzaliśmy redakcję do nowej siedziby. Wszyscy w dobrych nastrojach, mimo że pracy było dużo. W nowym pokoju dziennikarzy Andrzej uporządkował "swój teren" najszybciej ze wszystkich. Z uśmiechem usiadł przy biurku i włączył komputer. Był odprężony i wyglądał tak, jakby pracował w tym miejscu i czekał na nas od dawna. Nadzwyczajne uporządkowanie było niewątpliwie jedną z tych cech Andrzeja, za którą szczerze go podziwialiśmy. Od początku sierpnia nasza praca ruszyła normalnym trybem. Zamykaliśmy bieżący numer, planowaliśmy następne. W piątek przed wyjściem Andrzej omówił jeszcze z nami zadania na kolejny tydzień. Pożegnaliśmy się zwyczajnie. Nikt z nas nie przypuszczał, że widzimy się po raz ostatni... 7 sierpnia Andrzej niespodziewanie trafił do szpitala. Serce odmówiło posłuszeństwa. Troszczyliśmy się o kolegę nie mogąc pojąć, że przytrafiło się to właśnie jemu - człowiekowi, który mógł dla innych być wzorem tego, jak konsekwentnie dbać o swoje zdrowie i kondycję. Jedną z jego pasji był czynny wypoczynek - jazda na rowerze i częste wyprawy na turystyczne szlaki. Choć było ciężko, nikt z nas nie tracił nadziei, ba, pewności, że Andrzej przezwycięży problemy i prędzej czy później wróci. "Cała klinika nad tym pracuje" - mówił w rozmowie telefonicznej, nie tracąc swojego charakterystycznego poczucia humoru, nawet w tak trudnej sytuacji. Tak. Nietuzinkowe poczucie humoru i zdolność rozładowywania nim wszelkich napięć, to kolejna ze wspaniałych cech naszego Naczelnego. Choć sam nigdy nie zwierzał się z problemów, których, jak każdemu, zapewne mu w życiu nie brakowało, wszystkim starał się służyć radą i pomocą, kiedy tylko zachodziła taka potrzeba. Zawsze można było na niego liczyć. Wielu z nas cieszyło się jego odwzajemnianą przyjaźnią... Wrócił ze szpitala do domu po dwóch tygodniach leczenia. W kolejnej rozmowie telefonicznej mówił, że zbiera siły, by nas choć przez chwilę odwiedzić w redakcji. Tą deklaracją umocnił naszą pewność, że wszystko wraca do normy. Czekaliśmy na niego z radością. Trzymaliśmy kciuki. I wtedy, zamiast Andrzeja, nadeszła wieść, której nie chcieliśmy usłyszeć. Niespodziewany drugi zawał okazał się śmiertelny. Andrzej odszedł 23 sierpnia. Miał zaledwie 51 lat. Zostawił żonę i syna. Współtworząc nasz tygodnik od początku oddał "Chorzowianinowi" wszystko co mógł - swoją wiedzę, wieloletnie doświadczenie dziennikarskie i redaktorskie, świetne pomysły, wiele czasu i energii... Pożegnaliśmy Go na cmentarzu w Starych Panewnikach. W ostatniej drodze towarzyszył mu tłum ludzi, którzy zachowają Go na zawsze w serdecznej pamięci. Jest taka stara zasada, że o zmarłych albo mówi się dobrze, albo nie mówi się wcale. Nie tylko jako nasz redakcyjny kolega Andrzej nie dał nam się nigdy poznać ze złej strony. Nie moglibyśmy powiedzieć o nim złego słowa nawet za życia.
Andrzeju, czujemy, że jesteś i zawsze będziesz z nami.
Byłeś niezastąpiony.
Dziękujemy za wszystko.
Andrzeju, czujemy, że jesteś i zawsze będziesz z nami.
Byłeś niezastąpiony.
Dziękujemy za wszystko.
ZESPÓŁ
Reklama: