Tajlandia, Kambodża, Wietnam. Pamiętnik z niezwykłej wyprawy
.jpg)
16 stycznia
Dubaj. Różnica 3 godzin do przodu. U nas 20, tam 23. Czekając 4 h mamy prawo do jednego posiłku. Jemy kurczaka za 10 euro, fundowany przez linie lotnicze Emirates. Port lotniczy ogromny, podróżni poruszają się kolejką między boksami, trzeba trzymać się razem, łatwo można się zgubić, 5 poziomów.
Wygodnie: krzesła, leżanki, ale ceny astronomiczne. O 3 rano wyruszamy dalej do Bangkoku, lecimy A380 – dwupoziomowy, ogromny samolot, który na pokład zabiera 850 osób.
Na miejscu jesteśmy o 12 w południe, po 24 h od początku podróży, u nas w tym czasie jest 6 rano. Sporo czasu zajmuje nam odprawa, tajlandzkie zezwolenie na pobyt do paszportu celnik przytwierdza zszywaczem. Szukamy, czym dojechać do hostelu. Mieszkańcy nie przyjmują dolarów, musimy wymienić walutę po niekorzystnym kursie różnicy 20 zł. Płacimy batami, walutą narodową (10 batów to 1 zł). Ponad godzinę zajmuje nam znalezienie najtańszego transportu: w przeliczeniu 110 zł za taksówkę u innego przewoźnika 80 zł, potem 40 zł, wreszcie jedziemy miejscową kolejką za 4,50 zł.
W punkcie informacyjnym po dłuższych uzgodnieniach wreszcie proponują nam tę miejską kolejkę. Temperatura wynosi 30 st. Jedziemy godzinę, podziwiamy ogrom Bangkoku, stolicy Tajlandii. Nie budzimy sensacji, jest tu wielu turystów, choć w kolejce niewielu.
Dalszy transport możliwy taksówkami, zamawiamy dwie i po długich negocjacjach, uzgadniamy cenę, zaczynamy od 40 zł, kończymy na 15 zł za jedną taksówkę. Przy płaceniu kierowca zarzuca mi, że nie dałem ustalonej kwoty, 30 zł za obydwie, dopłacam 8 zł. O 16 docieramy do hostelu. Szybki prysznic, krótki odpoczynek, kolacja. Znaleźliśmy punkt informacyjny, gdzie dostajemy mapę miasta i ustalamy program kolejnego dnia. Hostel skromny, prysznic wystający ze ściany, woda letnia, w umywalce zimna, łózko wygodne, tv w pokoju, nieprzyjemny zapach stęchlizny. Okna wychodzą na główną ulicę - Rambutri, gdzie tętni życie rozrywkowe, przekonujemy się, ze miasto nie zasypia. Choć padamy o 21, budzimy się o 23, przekonując się, że zabawa trwa tutaj do 5 rana. Następnego dnia rano kupujemy stopery do uszu.