Zieńczuk mógł dać zwycięstwo, a tak znów remis z Lechią

Chorzowianin 2014-04-27 | Komentarzy: 0
Po pierwszej połowie wydawało się, że kwestią czasu jest strzelenie gola przez „Niebieskich”. Jednak w drugiej części gry to Lechia przejęła kontrolę nad meczem i to ona była bliżej zwycięstwa. Ostatecznie żaden zespół nie znalazł sposobu na trafienie do siatki.
Zieńczuk mógł dać zwycięstwo, a tak znów remis z Lechią

Marek Zieńczuk był najbliżej pokonania bramkarza Lechii | Fot. Mariusz Banduch

Stało się już niemal tradycją, że w pojedynku Ruchu z Lechią drużyny dzielą się punktami. Najbardziej niezadowolony z wyniku może być Marek Zieńczuk, który najpierw, będąc sam na sam z bramkarzem gości, nie trafił w bramkę, a chwilę później po jego strzale piłka odbiła się od poprzeczki.

O poprzednim spotkaniu obu drużyn pisaliśmy, że mecz najlepiej oglądało się w… telegazecie. Listopadowy mecz zakończył się wynikiem 0:0, a akcji, po których mógł paść gol, było niewiele. W niedzielę sytuacji bramkowych nie brakowało, ale wynik był ten sam.

Mimo porażki w ostatnim meczu rundy zasadniczej, biało-zielonym udało się utrzymać miejsce w ósemce bijącej się o czołowe miejsca w T-Mobile Ekstraklasie. Po podziale punktów do podium tracili tylko 5 punktów. Mecz z Ruchem był, więc idealną okazją do zniwelowania tej straty.

„Niebiescy” podchodzili do meczu z Lechią w innych nastrojach. W ostatnich dwóch spotkaniach zgarnęli komplet punktów, a co istotniejsze, trener Kocian cieszył się ze stylu, w jakim „Niebiescy” rozegrali obydwa mecze. - Po meczu w Bydgoszczy byłem zadowolony z naszej gry, dlatego nie widziałem zbyt wielu rzeczy do poprawy w czasie przerwy między rozgrywkami - oceniał trener chorzowskiego zespołu.

Jedyną bolączką dla Jana Kociana były absencje w defensywie.

W meczu z Lechią nie mogli zagrać Martin Konczkowski (z powodu kontuzji) oraz Daniel Dziwniel (przekroczył limit żółtych kartek), którzy zazwyczaj wychodzili na boisko od pierwszych minut zabezpieczając boki obrony, a także włączając się w ofensywne akcję zespołu. Zastąpili ich Marek Szyndrowski i Maciej Sadlok. Dla byłego reprezentanta Polski był to pierwszy od grudnia 2012 roku mecz, w którym wyszedł w podstawowym składzie.

Oprócz wspomnianych defensorów Kocian nie mógł liczyć na Michała Helika, Bartosza Brodzińskiego i Artura Gieragę. Szczególnie obecność tego ostatniego jest przykrą niespodzianką. Dopiero co, sztab medyczny Ruchu informował, że Gieraga wznowił treningi, a zawodnik zdążył ponownie złapać uraz.

Trener Ricardo Moniz miał podobne problemy. - Kontuzje spędzają mi sen z powiek - żalił się na przedmeczowej konferencji Holender. Z powodu kontuzji w Chorzowie zabrakło: Deleu, Sebastiana Madery i Christophera Oualemby. Czyli podstawowych obrońców Lechii.

W przeciwieństwie do jesiennego pojedynku obu drużyn spotkanie, szczególnie w pierwszej połowie, obfitowało w sytuacje bramkowe. Kibice „Niebieskich” już w 6. minucie mogli cieszyć się z bramki, ale stuprocentową sytuację zmarnował Marek Zieńczuk. Z autu piłkę wyrzucał Sadlok. Zrobił to tak sprytnie, że wykreował sytuację sam na sam dla "Zienia". Doświadczonemu skrzydłowemu zabrakło jednak zimnej krwi i nie trafił nawet w bramkę, choć dzieliło go od niej tylko kilka metrów.

Na kolejne emocje na stadionie przy Cichej nie trzeba było długo czekać. Po kwadransie gry kibice mogli oglądać ofensywną próbę sił z obu stron. Wszystko w przeciągu trzech minut.

Najpierw Starzyński w 18 minucie bardzo mocno strzelił na bramkę strzeżoną przez Mateusza Bąka. Bramkarz i kapitan Lechii nie był w stanie złapać piłki i odbił ją przed siebie. Nie było jednak w pobliżu żadnego piłkarza w niebieskim stroju i obrońcy Lechii zdążyli wybić futbolówkę za linię końcową.

Niewiele później groźnie zaatakowali goście. Tym razem okazję do otwarcia wyniku miał Maciej Makuszewski, ale strzelił wprost w Michała Buchalika.

W kolejnej akcji w poprzeczkę strzelił Zieńczuk, który bez przyjęcia zdecydował się uderzać z narożnika pola karnego, po tym jak podawał mu Starzyński.

Kibice z Chorzowa co chwilę podnosili się z krzesełek i mocno wierzyli, że w kolejnej akcji Ruch w końcu przypieczętuje swoją przewagę. Tak się jednak nie stało.

O ile w pierwszej połowie „Niebiescy” dominowali, to po przerwie inicjatywę przejęli piłkarze z Gdańska.

Patryk Tuszyński zapowiadał przed rozpoczęciem rundy finałowej, że chcę dobić do dziesięciu goli w sezonie (na razie ma sześć trafień). W 47 minucie miał ku temu szansę. Po dograniu piłki z prawej strony, przyjął ją i obrócił się, aby jak najlepiej ułożyć się do strzału, kiedy w końcu zdecydował się uderzyć, piłkę w ostatniej chwili zablokował obrońca Ruchu.

Lechia coraz śmielej atakowała, a Ruch nie bardzo potrafił odpowiedzieć na ofensywne poczynania gości. W polu karnym Buchalika „gotowało się” za każdym razem, kiedy do piłki dochodził Sadajew. Rosyjskiemu napastnikowi brakowało jednak skuteczności.

Na kwadrans przed końcem kibice zaczęli domagać się zmian. Jakby w odpowiedzi na okrzyki fanów, trener Kocian wprowadził Smektałę i Jankowskiego. Na pomeczowej konferencji mówił: - Wpuściłem Smektałę i Jankowskiego, licząc, że wprowadzą pozytywne zmiany w ofensywie. Nie udało się.

Pod koniec meczu strzał rozpaczy oddał jeszcze Bartłomiej Babiarz, ale piłka pofrunęła wysoko nad bramką.

Zobacz najciekawsze sytuacje z meczu Ruch - Lechia

Kibice Ruchu opuszczali stadion zmieszanymi uczuciami. Z jednej strony podium zostało obronione, z drugiej zaś gra w drugiej połowie kłuła w oczy. Przyznał to również Kocian. - To już tradycja, że mecz z Lechią jest remisowy, a także nieprzyjemny do oglądania. W pierwszej połowie mieliśmy sytuacje na 1:0 i powinniśmy je wykorzystać. Moglibyśmy wtedy grać spokojniej - komentował po meczu trener Ruchu.

W rozmowie z dziennikarzami ciekawą sytuację opisał Zieńczuk. - Powiem coś, z czego nigdy nie słynąłem, ale dzisiaj się odniosę do pracy arbitra, bo coraz słabsi nam sędziują. Dzisiaj przy tym ostatnim strzale powiedział, że nasz zawodnik przeszkodził mu w interwencji, a to chyba on przeszkodził naszemu piłkarzowi w oddaniu strzału - zdziwiony zachowaniem sędziego mówił "Zieniu".

W następnej kolejce - w niedzielę 4 maja - rozegrane zostaną 101. Wielkie Derby Śląska. Ruch uda się do Zabrza na mecz z Górnikiem.

31. kolejka T-Mobile Ekstraklasy
Ruch Chorzów - Lechia Gdańsk 0:0
Żółte kartki:
  Szyndrowski - Stolarski
Sędziował Tomasz Radkiewicz (Łódź). Widzów 6500.
Lechia: M. Bąk - Lekovic, K. Bąk, Janicki, Piotrowski - Grzelczak, Vranies, Kostrzewa (Stolarski 46.), Sadajew, Makuszewski - Tuszyński (Frankowski 85.)
Ruch: Buchalik - Sadlok, Stawarczyk, Malinowski, Szyndrowski - Kowalski (Smektała 77.), Surma, Babiarz, Starzyński, Zieńczuk - Kuświk (Jankowski 77.). 

Dominik Mataniak

Reklama:

Dyskusja:

Polityka plików "cookie"

Nasz serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Więcej informacji można znaleźć w polityce prywatności.