Chorzowianka w Togo
Chorzowianin 2008-09-15
Dwa fakultety. Z teologii i matematyki. Doktorat i sporo publikacji naukowych. To wystarczy, by znaleźć odpowiednią posadę w kraju. Jolanta Kazak zdecydowała się jednak wyjechać za granicę. Będzie uczyła matematyki… na czarnym lądzie.

Foto: z archiwum Jolanty Kazak
Decyzję o wyjeździe na misje podjęła już trzy lata temu. Przygotowywała się do egzamin z misjologii. Nie przeoczyła żadnego fragmentu „Redemptoris missio” Jana Pawła II i soborowego „Ad gentes”, dwóch bodaj najważniejszych dokumentów Kościoła o misjach. – Wtedy bardzo gorąco poczułam, że to jest to, co chcę w życiu robić. Właśnie w misjach odkryć można prawdziwy sens życia, który dla chrześcijanina jest wyrażony w prostych słowach: dawać Chrystusa drugiemu człowiekowi – tłumaczy. Rozumie, że dobrym misjonarzem można być nawet nie wyjeżdżając z kraju. – Pan Bóg jednak posłał mnie tam, gdzie potrzeby ludzi są o wiele większe – dodaje.
Dobra edukacja, służba zdrowia i praca. To największe potrzeby Afrykańczyków. Swoją misję Jola zauważyła w zaspokajaniu jej zdaniem najważniejszej potrzeby, edukacyjnej. Jest rodowitą chorzowianką. Należy do parafii św. Jadwigi. Ma dwa fakultety. Jest teologiem i matematykiem. Do tego stopnia opanowała obie dziedziny, że szuka zbieżnych tematów. Jej konik to matematyka w teologii. O liczbach w Biblii potrafiłaby opowiadać godzinami.
Najbliższe miesiące spędzi w Tanzanii, na wschodnim wybrzeżu czarnego lądu. Matematyki będzie uczyła młodzież w wieku maturalnym i starszą. – W Tanzanii są dwie matury: mała i duża. Szkoła średnia kończy się małą maturą, a po dwóch latach dalszej nauki uczniowie zdają dużą maturę. Ci, którzy piszą tę dużą, są o dwa lata starsi od naszych maturzystów – wyjaśnia.
By dobrze przygotować się do roli misjonarki musiała przejść specjalne przeszkolenie w Ministerstwie Spraw Zagranicznych i przyjąć komplet nietanich szczepień ochronnych. Niedawno wróciła z sześciotygodniowej próby, która odbyła się w Togo. Zaliczyła ją bardzo dobrze. Ani razu nie zwątpiła w swój wybór. Togo leży w zachodniej Afryce nad Zatoką Gwinejską. Chorzowianka jako jedyna osoba ze Śląska pojechała tam wspólnie z czterema innymi misjonarkami z naszego kraju i o. Markiem Krysą ze Stowarzyszenia Misji Afrykańskich w ramach projektu Misja Afryka. – Togo leży w uboższej części kontynentu. Z zachodu odbywał się transport niewolników do Ameryki. Kompleksy związane z kolorem skóry pozostały u jego mieszkańców do dziś. Zdumiona byłam, kiedy uważali siebie za gorszych ludzi. Między innymi misja jest po to, by dać kres ich kompleksom, by potrafili uwierzyć w swoje możliwości – opowiada J. Kazak.
Do Togo przyleciała w połowie lipca. Kraj przywitał ją gorącem i przenikliwą wilgocią. Misjonarze trafili na porę deszczową, w czasie której rzadko są pogodne dni. – Obawiałam się temperatury, a nabawiłam się nawet przeziębienia – uśmiecha się misjonarka.
Togijczycy polskich misjonarzy przywitali wodą w kalabasie. Każdy gość musi się z nimi napić wody z ich naczynia zrobionego z owocu. Trzeba było też spróbować ciukutu, mącznego piwa, a w czasie pobytu przyzwyczaić się do jedzenia termitów, które są w Togo traktowane jak ryż. – Mimo że nie wyglądają apetycznie, a ich zapach jest równie nieprzyjemny, są bardzo dobre w smaku i bogate w białko – opowiada.
Togo jak każdy afrykański kraj jest mieszanką plemion, języków i zwyczajów. Na terenie kraju żyje czterdzieści plemion, które posługują się czterdziestoma innymi językami. Urzędowym jest francuski. – Specjalnie na wyjazd do Togo musiałam się nauczyć francuskiego. Wcześniej nie miałam z nim styczności. W Tanzanii będę już używała angielskiego, który znam o wiele lepiej – wyjaśnia. Chorzowianka spędziła miesiąc w plemieniu kabye, w miejscowości Saoudé, 450 kilometrów od stolicy Togo, Lomé. – W wiosce jest bardzo spokojnie. Żyją w niej bardzo życzliwi ludzie. Dziesięć procent z nich to katolicy. Dwa razy więcej jest muzułamanów, a reszta to animiści [wierzą, że duszę mają rośliny, zwierzęta i przyroda nieożywiona – przyp. red.] – tłumaczy. Przebywanie na misji polega na uczestniczeniu w życiu mieszkańców. – Celem jest wspólne poznanie się. Uczestniczyłam w ich życiu. Razem sadziliśmy drzewa, odbywaliśmy spotkania kulturoznawcze, wspólne modliliśmy się, nawet malowaliśmy przedszkole – wylicza. Chorzowianka opowiadała Afrykańczykom o naszym regionie. Pokazała film o Śląsku. Afrykańczyków najbardziej zainteresował śnieg. Nie mogli oderwać oczu od fragmentu, na którym widzieli szusujących po beskidzkich stokach narciarzy.
Jola przez kilka dni zajmowała się gromadką pięćdziesięciorga przedszkolaków oraz młodzieżą, której było nie więcej niż trzydzieści osób. Jeden dzień spędziła z rodziną Leopolda, dwudziestosześciolatka. Ma dwa lata młodszą żonę i ośmioletnią przybraną córkę. Marzeniem gospodarza jest zostać elektrykiem. Być może chce nim być dlatego, że w domu nie mają w ogóle prądu. Wieczorami palą lampą naftową. – Rodzina ugościła mnie bardzo ciepło. Afrykańczycy dają człowiekowi wszystko, co mają najcenniejsze, a nie to, co im zbywa – zauważa. Mimo że chorzowska misjonarka wyjechała do Afryki, żeby uczyć, sama sporo się nauczyła. – Czas spędzony w Togo nauczył mnie szacunku dla odmienności, że nie ma ludzi gorszych czy lepszych, ale są inni – zauważa. Już nie może się doczekać na 10 września. Wtedy rusza do Tanzanii. W styczniu ma się rozpocząć jej dwuletni kontrakt w kraju na wschodzie Afryki. – Nie chcę głośno planować. W Afryce nie robi się dalekich planów. Bo tam nie ma nic pewnego – wymienia kolejną rzecz, którą nauczył ją czarny ląd.
Dobra edukacja, służba zdrowia i praca. To największe potrzeby Afrykańczyków. Swoją misję Jola zauważyła w zaspokajaniu jej zdaniem najważniejszej potrzeby, edukacyjnej. Jest rodowitą chorzowianką. Należy do parafii św. Jadwigi. Ma dwa fakultety. Jest teologiem i matematykiem. Do tego stopnia opanowała obie dziedziny, że szuka zbieżnych tematów. Jej konik to matematyka w teologii. O liczbach w Biblii potrafiłaby opowiadać godzinami.
Najbliższe miesiące spędzi w Tanzanii, na wschodnim wybrzeżu czarnego lądu. Matematyki będzie uczyła młodzież w wieku maturalnym i starszą. – W Tanzanii są dwie matury: mała i duża. Szkoła średnia kończy się małą maturą, a po dwóch latach dalszej nauki uczniowie zdają dużą maturę. Ci, którzy piszą tę dużą, są o dwa lata starsi od naszych maturzystów – wyjaśnia.
By dobrze przygotować się do roli misjonarki musiała przejść specjalne przeszkolenie w Ministerstwie Spraw Zagranicznych i przyjąć komplet nietanich szczepień ochronnych. Niedawno wróciła z sześciotygodniowej próby, która odbyła się w Togo. Zaliczyła ją bardzo dobrze. Ani razu nie zwątpiła w swój wybór. Togo leży w zachodniej Afryce nad Zatoką Gwinejską. Chorzowianka jako jedyna osoba ze Śląska pojechała tam wspólnie z czterema innymi misjonarkami z naszego kraju i o. Markiem Krysą ze Stowarzyszenia Misji Afrykańskich w ramach projektu Misja Afryka. – Togo leży w uboższej części kontynentu. Z zachodu odbywał się transport niewolników do Ameryki. Kompleksy związane z kolorem skóry pozostały u jego mieszkańców do dziś. Zdumiona byłam, kiedy uważali siebie za gorszych ludzi. Między innymi misja jest po to, by dać kres ich kompleksom, by potrafili uwierzyć w swoje możliwości – opowiada J. Kazak.
Do Togo przyleciała w połowie lipca. Kraj przywitał ją gorącem i przenikliwą wilgocią. Misjonarze trafili na porę deszczową, w czasie której rzadko są pogodne dni. – Obawiałam się temperatury, a nabawiłam się nawet przeziębienia – uśmiecha się misjonarka.
Togijczycy polskich misjonarzy przywitali wodą w kalabasie. Każdy gość musi się z nimi napić wody z ich naczynia zrobionego z owocu. Trzeba było też spróbować ciukutu, mącznego piwa, a w czasie pobytu przyzwyczaić się do jedzenia termitów, które są w Togo traktowane jak ryż. – Mimo że nie wyglądają apetycznie, a ich zapach jest równie nieprzyjemny, są bardzo dobre w smaku i bogate w białko – opowiada.
Togo jak każdy afrykański kraj jest mieszanką plemion, języków i zwyczajów. Na terenie kraju żyje czterdzieści plemion, które posługują się czterdziestoma innymi językami. Urzędowym jest francuski. – Specjalnie na wyjazd do Togo musiałam się nauczyć francuskiego. Wcześniej nie miałam z nim styczności. W Tanzanii będę już używała angielskiego, który znam o wiele lepiej – wyjaśnia. Chorzowianka spędziła miesiąc w plemieniu kabye, w miejscowości Saoudé, 450 kilometrów od stolicy Togo, Lomé. – W wiosce jest bardzo spokojnie. Żyją w niej bardzo życzliwi ludzie. Dziesięć procent z nich to katolicy. Dwa razy więcej jest muzułamanów, a reszta to animiści [wierzą, że duszę mają rośliny, zwierzęta i przyroda nieożywiona – przyp. red.] – tłumaczy. Przebywanie na misji polega na uczestniczeniu w życiu mieszkańców. – Celem jest wspólne poznanie się. Uczestniczyłam w ich życiu. Razem sadziliśmy drzewa, odbywaliśmy spotkania kulturoznawcze, wspólne modliliśmy się, nawet malowaliśmy przedszkole – wylicza. Chorzowianka opowiadała Afrykańczykom o naszym regionie. Pokazała film o Śląsku. Afrykańczyków najbardziej zainteresował śnieg. Nie mogli oderwać oczu od fragmentu, na którym widzieli szusujących po beskidzkich stokach narciarzy.
Jola przez kilka dni zajmowała się gromadką pięćdziesięciorga przedszkolaków oraz młodzieżą, której było nie więcej niż trzydzieści osób. Jeden dzień spędziła z rodziną Leopolda, dwudziestosześciolatka. Ma dwa lata młodszą żonę i ośmioletnią przybraną córkę. Marzeniem gospodarza jest zostać elektrykiem. Być może chce nim być dlatego, że w domu nie mają w ogóle prądu. Wieczorami palą lampą naftową. – Rodzina ugościła mnie bardzo ciepło. Afrykańczycy dają człowiekowi wszystko, co mają najcenniejsze, a nie to, co im zbywa – zauważa. Mimo że chorzowska misjonarka wyjechała do Afryki, żeby uczyć, sama sporo się nauczyła. – Czas spędzony w Togo nauczył mnie szacunku dla odmienności, że nie ma ludzi gorszych czy lepszych, ale są inni – zauważa. Już nie może się doczekać na 10 września. Wtedy rusza do Tanzanii. W styczniu ma się rozpocząć jej dwuletni kontrakt w kraju na wschodzie Afryki. – Nie chcę głośno planować. W Afryce nie robi się dalekich planów. Bo tam nie ma nic pewnego – wymienia kolejną rzecz, którą nauczył ją czarny ląd.
Paweł Mikołajczyk
Reklama: