Kapłan Wielkanocnego Poranka
Chorzowianin 2009-10-21
Ks. Stanisław Krzoska, były proboszcz parafii św. Wawrzyńca, wieloletni opiekun zabytkowego kościółka na wzgórzu Redena, człowiek niezwykle skromny, przyjazny i pogodny, zmarł 12 października w wieku 81 lat. Został pochowany w ubiegły czwartek na cmentarzu parafii św. Jadwigi.

- Pan Bóg długo czekał, żeby go zabrać do siebie – wzdycha Maria Krzoska, siostra ks. Stanisława, która razem z Kunegundą, drugą siostrą kapłana, czuwały przy nim do końca. Ks. Stanisław ostatni raz wychodził ze swojego domu u zbiegu Lwowskiej i Mościckiego w zeszłym roku. Najbliżsi dobrze wiedzieli, że jest schorowany i powoli zbliża się czas, kiedy odejdzie.
Jeszcze 5 czerwca świętował w domu razem z kolegami rocznicę święceń kapłańskich. – Tu było wtedy pełno ludzi. Staszek był bardzo szczęśliwy – opowiada pani Maria. Tydzień później już nie mógł się ruszyć z łóżka. Nie wstał przez następne cztery miesiące. Siostry, pielęgniarka i lekarka nie opuściły go. Nie chciały
też, by poszedł do domu emeryta. Cały czas opiekowały się nim. – To były trudne dni, ale byłam pewna, że czuł naszą obecność. Starałyśmy się mu ulżyć, jak tylko mogłyśmy – opowiada siostra.
Ks. Eugeniusz Błaszczyk, obecny proboszcz, który objął parafię dwa lata po przejściu na emeryturę ks. Stanisława, w cierpieniu byłego proboszcza widzi analogię do ostatnich dni Jana Pawła II. – Może to porównanie na wyrost, ale sporo miał cech byłego papieża. Odznaczał się wielką pokorą, uwielbiał młodzież, kochał górskie wędrówki i jeszcze to cierpienie w ostatnich dniach – wylicza ks. E. Błaszczyk.
Ks. Jan Małysek, przyjaciel ks. Stanisława jeszcze z czasów szkolnych, podczas homilii pogrzebowej przytoczył słowa ks. Jana Twardowskiego: „Urokiem kapłana jest to, że jest z nim cierpienie”. – W ostatnich dniach nie wszyscy potrafili się z nim porozumieć, ale ja zawsze wiedziałam, czego chce – dodaje pani Maria.
Ks. Stanisław Krzoska urodził się 15 listopada 1928 r. w Rudzie Śląskiej. Był synem Wiktora i Florentyny z d. Sznajder. Ochrzczony został w tamtejszym kościele św. Józefa. Tam w 1943 r. przyjął sakrament bierzmowania. W latach 1935 do 1939 uczęszczał do szkoły powszechnej w Rudzie Śląskiej. Za okupacji uczył się w niemieckiej szkole ludowej. Po 1943 r. podjął naukę w szkole kupiecko-zawodowej, jednocześnie ucząc się i pracując w latach 1943 do 1945 jako uczeń kupiecki w sklepie papierniczym w Rudzie Śląskiej.
Pod koniec wojny został zaciągnięty do formacji wojsk przeciwlotniczych do Królewca na Pomorzu. Koniec wojny zastał go w Bawarii Górnej w Alpach. W październiku 1945 r. Wstąpił na przygotowawcze kursy gimnazjalne w Rudzie Śląskiej, w ramach których ukończył pierwszą i drugą klasę gimnazjalną. Trzecią klasę ukończył w Gimnazjum Koedukacyjnym w Rudzie Śl., a czwartą w Prywatnym Gimnazjum Salwatorianów w Mikołowie, gdzie w 1948 r. zdał małą maturę. Egzamin dojrzałości złożył w 1950 r. w Liceum Ogólnokształcącym dla Dorosłych w Chorzowie.
W 1950 r. Przyjęty został do Śląskiego Seminarium Duchownego i na Wydział Teologiczny Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Święcenia diakonatu przyjął w 1954 r. w Piekarach Śląskich, a święceń prezbiteratu udzielił mu bp Zdzisław Goliński 5 czerwca 1955 r.
Rodzina była niemal pewna, że Stanisław wybierze kapłaństwo. Nim został proboszczem u św. Wawrzyńca, posługiwał jako wikariusz w parafii Matki Bożej Różańcowej w Halembie (do 1958 r.), Matki Bożej Wspomożenia Wiernych w Dąbrówce Wielkiej (do 1960), Trójcy Przenajświętszej w Szarleju (do 1961), gdzie był kapelanem w Szpitalu Miejskim i Wojewódzkim Szpitalu Chirurgii Urazowej, oraz św. Antoniego (do 1964).
Ks. Stanisław wydawał się najlepszym kandydatem na proboszcza parafii św. Wawrzyńca. Nie było bowiem kapłana, który lepiej znałby kościółek na wzgórzu Redena. Pierwszym księdzem, który przed wojną opiekował się zabytkiem przeniesionym z Knurowa był ks. Emanuel Krzoska, stryj Stanisława. Przed wojną młody Stanisław uwielbiał spędzać wakacje u swojego stryja. Sam potem przyznawał, że ks. Emanuel miał duży wpływ na jego powołanie. Były proboszcz ze św. Wawrzyńca często podkreślał, że o jego powołaniu zadecydował też epizod z pobytu w niemieckich obozach pracy. – Spotkaliśmy tam siostry zakonne, które pomogły nam dostać się do Polski – mówił to w ostatnim wywiadzie, którego udzielił w 2006 roku dla gazetki „Gotów” Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży w parafii św. Wawrzyńca.
Kapłan objął urząd proboszcza w 1978 r. W roku, w którym powstała parafia. Wcześniej przez czternaście lat prowadził na wzgórzu duszpasterstwo akademickie. Formalnie nie była to parafia, a tylko stacja duszpasterska, ale wszystko funkcjonowało podobnie. Plebanię zorganizowano w domu po ks. Emanuelu. W pracy pomagały kapłanowi jego siostry. Dziś zgodnie przyznają, że ich rodzeństwo bardzo dobrze się rozumiało. – Byliśmy ze sobą bardzo zżyci. Dużo razem przeżyliśmy. Miałam z nim bardzo serdeczny kontakt. Wylewny nigdy nie był. Nie był też nigdy skąpy. Z domu wynieśliśmy zasadę, że trzeba się wszystkim dzielić – mówi M. Krzoska.
Ubożsi parafianie zawsze mogli na niego liczyć. Niektórzy nawet mieli mu to za złe, że obdarza ludzi zbyt dużym zaufaniem. – Zawsze powtarzał, że jeśli komuś coś dasz, Pan Bóg Ci to dziesięciokrotnie zwróci. I raz się to potwierdziło! Dzień po tym, jak przekazał komuś pieniądze na jedzenie, przyszedł do niego ktoś i wręczył kopertę. Wewnątrz była dziesięciokrotna wartość tego, co przekazał ubogiemu – wspomina pani Maria. Starczyło akurat na rachunek za prąd.
Jego największą pasją był rysunek. To zamiłowanie odziedziczył po mamie. Lubił po nocach przesiadywać i projektować ornaty, stuły, a nawet ołtarze. Jedną stułę zaprojektował dla samego Ojca Świętego. Papież miał w niej odprawić nieszpory na gliwickim lotnisku w 1999 r. – To było wtedy, kiedy miał przyjechać, a nie przyjechoł. Na szczęście przybył do Gliwic dwa dni później. I spotkał się z wiernymi mając na sobie stułę brata – uśmiecha się pani Maria. W rodzinnym archiwum nie mogło zabraknąć fotografii gotowej stuły. – To zawsze będzie cenna pamiątka – przyznaje siostra.
Podobnie jak papież, kochał góry. Najczęściej jeździł w Beskidy z młodzieżą akademicką. Nocowali w schroniskach. Msze odbywały się w plenerze. – Młodzież potrafiła ze sobą współpracować, miała dobrego ducha, umiała się pośmiać, ale nie tak krzykliwie. Dziś młodzieży trudniej jest powiedzieć, dziękuję, dzień dobry, przepraszam – opowiadał.
Ks. Stanisław był przewodnikiem górskim. W lutym 1967 r. wstąpił do chorzowskiego PTTK. Co roku odprawiał Msze św. w intencji towarzystwa. Adam Lapski z chorzowskiego PTTK wspomina, że do Pierwszej Komunii Świetej przygotowywał go ks. Stanisław. – najpierw jednak była pierwsza spowiedź. Nie podchodziliśmy do konfesjonału, ale ustawiliśmy za księdzem. On siedział na krzesełku na środku kościoła. Świątynia na wzgórzu Redena jest na tyle niewielka, że z łatwością mogliśmy usłyszeć wszystkie grzechy! Na szczęście byliśmy młodzi i jeszcze nikt nic wielkiego nie przeskrobał – uśmiecha się A. Lapski.
Jako proboszcz ks. Stanisław Krzoska troszczył się o duchowe potrzeby wiernych i o materialny stan zabytkowego kościoła. Gruntownie przeprowadził remont wnętrza kościoła. Wszystko odbyło się za pomocą parafian, bo były to czasy, kiedy kościół nie mógł liczyć na wsparcie ze strony władz. Uczestniczył w działaniach związanych z przeniesieniem zabytkowego kościoła z Kłokocina do skansenu w Chorzowie. Równolegle z posługą duszpasterską w parafii uczestniczył w pracach diecezjalnej Komisji Liturgicznej i Podkomisji Sztuki Sakralnej, późniejszej Archidiecezjalnej Komisji Architektury i Sztuki Sakralnej. Po przejściu na emeryturę nadal był członkiem tej komisji.
Zmarł 12 października 2009 w Chorzowie. Został pochowany w grobowcu rodzinnym na cmentarzu parafii św. Jadwigi, w miejscu gdzie spoczywa ks. Emanuel Krzoska, jego stryj.
- Nikt nie umiera dla siebie. Należymy do Pana. Jesteśmy zawsze dla kogoś. Ks. Stanisław był dla swoich parafian. On był prawdziwym kapłanem, a kapłan powinien być specjalistą, czyli tym, który pomaga ludziom spotykać się w doczesności, by potem móc spotkać się z Bogiem w wieczności – mówił na pogrzebie przyjaciel zmarłego proboszcza. Ks. Stanisław miał coś jeszcze: otwartość, optymizm i ciepłe poczucie humoru. – Był kapłanem poranka wielkanocnego – dodał ks. J. Małysek.
Paweł Mikołajczyk
Jeszcze 5 czerwca świętował w domu razem z kolegami rocznicę święceń kapłańskich. – Tu było wtedy pełno ludzi. Staszek był bardzo szczęśliwy – opowiada pani Maria. Tydzień później już nie mógł się ruszyć z łóżka. Nie wstał przez następne cztery miesiące. Siostry, pielęgniarka i lekarka nie opuściły go. Nie chciały
też, by poszedł do domu emeryta. Cały czas opiekowały się nim. – To były trudne dni, ale byłam pewna, że czuł naszą obecność. Starałyśmy się mu ulżyć, jak tylko mogłyśmy – opowiada siostra.
Ks. Eugeniusz Błaszczyk, obecny proboszcz, który objął parafię dwa lata po przejściu na emeryturę ks. Stanisława, w cierpieniu byłego proboszcza widzi analogię do ostatnich dni Jana Pawła II. – Może to porównanie na wyrost, ale sporo miał cech byłego papieża. Odznaczał się wielką pokorą, uwielbiał młodzież, kochał górskie wędrówki i jeszcze to cierpienie w ostatnich dniach – wylicza ks. E. Błaszczyk.
Ks. Jan Małysek, przyjaciel ks. Stanisława jeszcze z czasów szkolnych, podczas homilii pogrzebowej przytoczył słowa ks. Jana Twardowskiego: „Urokiem kapłana jest to, że jest z nim cierpienie”. – W ostatnich dniach nie wszyscy potrafili się z nim porozumieć, ale ja zawsze wiedziałam, czego chce – dodaje pani Maria.
Ks. Stanisław Krzoska urodził się 15 listopada 1928 r. w Rudzie Śląskiej. Był synem Wiktora i Florentyny z d. Sznajder. Ochrzczony został w tamtejszym kościele św. Józefa. Tam w 1943 r. przyjął sakrament bierzmowania. W latach 1935 do 1939 uczęszczał do szkoły powszechnej w Rudzie Śląskiej. Za okupacji uczył się w niemieckiej szkole ludowej. Po 1943 r. podjął naukę w szkole kupiecko-zawodowej, jednocześnie ucząc się i pracując w latach 1943 do 1945 jako uczeń kupiecki w sklepie papierniczym w Rudzie Śląskiej.
Pod koniec wojny został zaciągnięty do formacji wojsk przeciwlotniczych do Królewca na Pomorzu. Koniec wojny zastał go w Bawarii Górnej w Alpach. W październiku 1945 r. Wstąpił na przygotowawcze kursy gimnazjalne w Rudzie Śląskiej, w ramach których ukończył pierwszą i drugą klasę gimnazjalną. Trzecią klasę ukończył w Gimnazjum Koedukacyjnym w Rudzie Śl., a czwartą w Prywatnym Gimnazjum Salwatorianów w Mikołowie, gdzie w 1948 r. zdał małą maturę. Egzamin dojrzałości złożył w 1950 r. w Liceum Ogólnokształcącym dla Dorosłych w Chorzowie.
W 1950 r. Przyjęty został do Śląskiego Seminarium Duchownego i na Wydział Teologiczny Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Święcenia diakonatu przyjął w 1954 r. w Piekarach Śląskich, a święceń prezbiteratu udzielił mu bp Zdzisław Goliński 5 czerwca 1955 r.
Rodzina była niemal pewna, że Stanisław wybierze kapłaństwo. Nim został proboszczem u św. Wawrzyńca, posługiwał jako wikariusz w parafii Matki Bożej Różańcowej w Halembie (do 1958 r.), Matki Bożej Wspomożenia Wiernych w Dąbrówce Wielkiej (do 1960), Trójcy Przenajświętszej w Szarleju (do 1961), gdzie był kapelanem w Szpitalu Miejskim i Wojewódzkim Szpitalu Chirurgii Urazowej, oraz św. Antoniego (do 1964).
Ks. Stanisław wydawał się najlepszym kandydatem na proboszcza parafii św. Wawrzyńca. Nie było bowiem kapłana, który lepiej znałby kościółek na wzgórzu Redena. Pierwszym księdzem, który przed wojną opiekował się zabytkiem przeniesionym z Knurowa był ks. Emanuel Krzoska, stryj Stanisława. Przed wojną młody Stanisław uwielbiał spędzać wakacje u swojego stryja. Sam potem przyznawał, że ks. Emanuel miał duży wpływ na jego powołanie. Były proboszcz ze św. Wawrzyńca często podkreślał, że o jego powołaniu zadecydował też epizod z pobytu w niemieckich obozach pracy. – Spotkaliśmy tam siostry zakonne, które pomogły nam dostać się do Polski – mówił to w ostatnim wywiadzie, którego udzielił w 2006 roku dla gazetki „Gotów” Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży w parafii św. Wawrzyńca.
Kapłan objął urząd proboszcza w 1978 r. W roku, w którym powstała parafia. Wcześniej przez czternaście lat prowadził na wzgórzu duszpasterstwo akademickie. Formalnie nie była to parafia, a tylko stacja duszpasterska, ale wszystko funkcjonowało podobnie. Plebanię zorganizowano w domu po ks. Emanuelu. W pracy pomagały kapłanowi jego siostry. Dziś zgodnie przyznają, że ich rodzeństwo bardzo dobrze się rozumiało. – Byliśmy ze sobą bardzo zżyci. Dużo razem przeżyliśmy. Miałam z nim bardzo serdeczny kontakt. Wylewny nigdy nie był. Nie był też nigdy skąpy. Z domu wynieśliśmy zasadę, że trzeba się wszystkim dzielić – mówi M. Krzoska.
Ubożsi parafianie zawsze mogli na niego liczyć. Niektórzy nawet mieli mu to za złe, że obdarza ludzi zbyt dużym zaufaniem. – Zawsze powtarzał, że jeśli komuś coś dasz, Pan Bóg Ci to dziesięciokrotnie zwróci. I raz się to potwierdziło! Dzień po tym, jak przekazał komuś pieniądze na jedzenie, przyszedł do niego ktoś i wręczył kopertę. Wewnątrz była dziesięciokrotna wartość tego, co przekazał ubogiemu – wspomina pani Maria. Starczyło akurat na rachunek za prąd.
Jego największą pasją był rysunek. To zamiłowanie odziedziczył po mamie. Lubił po nocach przesiadywać i projektować ornaty, stuły, a nawet ołtarze. Jedną stułę zaprojektował dla samego Ojca Świętego. Papież miał w niej odprawić nieszpory na gliwickim lotnisku w 1999 r. – To było wtedy, kiedy miał przyjechać, a nie przyjechoł. Na szczęście przybył do Gliwic dwa dni później. I spotkał się z wiernymi mając na sobie stułę brata – uśmiecha się pani Maria. W rodzinnym archiwum nie mogło zabraknąć fotografii gotowej stuły. – To zawsze będzie cenna pamiątka – przyznaje siostra.
Podobnie jak papież, kochał góry. Najczęściej jeździł w Beskidy z młodzieżą akademicką. Nocowali w schroniskach. Msze odbywały się w plenerze. – Młodzież potrafiła ze sobą współpracować, miała dobrego ducha, umiała się pośmiać, ale nie tak krzykliwie. Dziś młodzieży trudniej jest powiedzieć, dziękuję, dzień dobry, przepraszam – opowiadał.
Ks. Stanisław był przewodnikiem górskim. W lutym 1967 r. wstąpił do chorzowskiego PTTK. Co roku odprawiał Msze św. w intencji towarzystwa. Adam Lapski z chorzowskiego PTTK wspomina, że do Pierwszej Komunii Świetej przygotowywał go ks. Stanisław. – najpierw jednak była pierwsza spowiedź. Nie podchodziliśmy do konfesjonału, ale ustawiliśmy za księdzem. On siedział na krzesełku na środku kościoła. Świątynia na wzgórzu Redena jest na tyle niewielka, że z łatwością mogliśmy usłyszeć wszystkie grzechy! Na szczęście byliśmy młodzi i jeszcze nikt nic wielkiego nie przeskrobał – uśmiecha się A. Lapski.
Jako proboszcz ks. Stanisław Krzoska troszczył się o duchowe potrzeby wiernych i o materialny stan zabytkowego kościoła. Gruntownie przeprowadził remont wnętrza kościoła. Wszystko odbyło się za pomocą parafian, bo były to czasy, kiedy kościół nie mógł liczyć na wsparcie ze strony władz. Uczestniczył w działaniach związanych z przeniesieniem zabytkowego kościoła z Kłokocina do skansenu w Chorzowie. Równolegle z posługą duszpasterską w parafii uczestniczył w pracach diecezjalnej Komisji Liturgicznej i Podkomisji Sztuki Sakralnej, późniejszej Archidiecezjalnej Komisji Architektury i Sztuki Sakralnej. Po przejściu na emeryturę nadal był członkiem tej komisji.
Zmarł 12 października 2009 w Chorzowie. Został pochowany w grobowcu rodzinnym na cmentarzu parafii św. Jadwigi, w miejscu gdzie spoczywa ks. Emanuel Krzoska, jego stryj.
- Nikt nie umiera dla siebie. Należymy do Pana. Jesteśmy zawsze dla kogoś. Ks. Stanisław był dla swoich parafian. On był prawdziwym kapłanem, a kapłan powinien być specjalistą, czyli tym, który pomaga ludziom spotykać się w doczesności, by potem móc spotkać się z Bogiem w wieczności – mówił na pogrzebie przyjaciel zmarłego proboszcza. Ks. Stanisław miał coś jeszcze: otwartość, optymizm i ciepłe poczucie humoru. – Był kapłanem poranka wielkanocnego – dodał ks. J. Małysek.
Paweł Mikołajczyk
Reklama: