Na zawsze pozostał Wujkiem
Chorzowianin 2008-10-16
– Żeby tobie dać ślub, to bym nawet do Szczecina pojechał! – powiedział Zofii Gadomskiej ks. Karol Wojtyła. Dotrzymał słowa. Ślub odbył się w Chorzowie, w parafii św. Antoniego. Karol Wojtyła był już wtedy biskupem.

Gadomscy pochodzili z Rzeszowskiego. Zofia urodziła się w Gołonogu koło Dąbrowy Górniczej. Krótko przed drugą wojną światową rodzice przenieśli się tam, w poszukiwaniu pracy. Podczas wojny uciekli w swoje rodzinne strony, by schronić się przed wojskiem niemieckim. Do Chorzowa przyprowadzili się po drugiej wojnie światowej. Tadeusz Gadomski, ojciec Zofii zaczął pracę w kopalni Prezydent.
Sztygarski dom
Rodzina zamieszkała w domu przy ul. Poniatowskiego 20, należącym do kopalni. Inżynierowie dostawali wtedy tzw. sztygarskie domy. Kilka charakterystycznych, samotnie stojących dużych willi, jest przy ul. Poniatowskiego do dziś.
- Z tamtych czasów najbardziej pamiętam harcerstwo. Chodziłam wtedy do szkoły, która stała na rogu Katowickiej i Chopina. Dziś budynek już nie istnieje [szkołę podstawową nr 11, wyburzono z powodu budowy estakady – przyp. aut.]. Drużynowa organizowała letni obóz w Koszarawie. Zastępową była Dora Lesik. Dziecięce czasy. Większość z tego, co robiłyśmy, to była zwykła zabawa – opowiada Gadomska.
W wigilię Bożego Narodzenia 1947 roku drużynowa zaprowadziła harcerki do Parku na Górze Redena. Dziewczyny musiały przysiąść na ogień świec wypełnianie harcerskich obowiązków. Po przysiędze udały się do kościoła św. Wawrzyńca na Pasterkę. – Wtedy jeszcze można było harcerstwo łączyć z wiarą. Niestety, rok później zostało zlikwidowane. Powstało nowe, czerwone harcerstwo. Tak je nazywaliśmy – wspomina.
Ojciec w więzieniu
W 1948 roku Tadeusza Gadomskiego zabrali do więzienia. Wystarczyło, że był ziemianinem i intelektualistą. – Niczego nam nie wyjaśniali. Wzięli i zamknęli – mówi. Ojciec był w więzieniu niemal pięć i pół roku. Przebywał między innymi we Wronkach i w Rawiczu. Kilka razy we Wronkach Zofia odwiedziła ojca.
Wypuścili go w 1954 roku, podczas odwilży. Więzienie ojca to był ciężki okres dla rodziny. Mama Zofii musiała znaleźć pracę, żeby wyżywić trójkę dzieci. Zapisała się na kurs księgowości. Póki co, Gadomskim pomagała rodzina. Najwięcej siostra matki Gadomskiej, która też przyprowadziła się do Chorzowa. Bracia ojca przysyłali pieniądze, ile tylko mogli. Postanowiono, że młoda Zosia pojedzie do krewnych do Krakowa. Miała wtedy 13 lat.
Z Wujkiem w Bieszczady
Zofia została w Krakowie. Odwiedzała rodzinę kilka razy w roku. Rozpoczęła studia chemiczne. Spotkała się wtedy z byłym harcerzem, który zaproponował jej, by przyszła na spotkanie studenckie. Stworzyła się grupa studentów, którzy chcieli spędzać z sobą czas i rozmawiać na różne tematy, bez żadnych ograniczeń. Wśród nich był ks. Karol Wojtyła, ówczesny wikariusz parafii św. Floriana w Krakowie. – W tych zakłamanych czasach, był to dla mnie powiew normalności –
opowiada Gadomska. W środowisku związanym z Wojtyłą poznała swojego przyszłego męża, Jacka Krupińskiego.
- Nasze wyjazdy w góry to było wielkie przedsięwzięcie pod względem organizacyjnym. Trzeba było zabrać się ze wszystkim. W Bieszczadach nie było sklepów. Zresztą, gdyby były, niczego w nich nie kupilibyśmy. Część bagaży wysyłaliśmy pocztą na post restant. Odbieraliśmy je później w wyznaczonym miejscu. Mężczyźni nosili na plecach 25 kilo. Kobiety niewiele mniej. Nie było wtedy plecaków ze stelażami. To były zwykłe wory, których na plecach nie dało się prosto ułożyć. Wojtyła się nie oszczędzał. Nosił na plecach często więcej niż studenci – opowiada Jacek Krupiński.
W plecakach nosili brezentowe namioty, śpiwory, które sprowadzał dla nich zaprzyjaźniony taternik. Nie było wtedy szlaków. Trzeba było korzystać z mapy, którą jeden ze studentów zdobył od swojego dziadka, byłego żołnierza armii austriackiej.
Góral nie dowierzał
Wojtyła na jednym z wyjazdów poprosił studentów, żeby na wycieczkach mówili do niego Wujku. Dla ostrożności.
Zofia była z Wujkiem sześć razy na kajakach, dwa razy na nartach i dwukrotnie w Bieszczadach. Jacek z Wujkiem pojechał na wycieczkę trzy razy. – Wujek był bardzo zwyczajnym człowiekiem, otwartym i bezpośrednim. Nigdy nikogo nie pouczał – mówi Zofia. – Miał niesłychaną zdolność nawiązywania kontaktów – dodaje jej mąż.
Potrafił tworzyć najróżniejsze zabawy. Raz zaczął tworzyć fraszki o każdym z nas. – Tyś jest woda alter ego, od szukania noclegów – wymyślił na poczekaniu fraszkę o Jacku Krupińskim. Za czasów biskupich Wojtyła nie rezygnował z wyjazdów ze studentami. Nie dawał po sobie poznać, że pełni wysoką funkcję kościelną. – Jak wyście są biskup, to jo jest papież – skwitował na jednej z wypraw napotkany góral.
Nie przyjechał na wizytację
Ślub Zofii i Jacka Krupińskich odbył się 24 czerwca 1961 roku. W tym roku Wojtyła udzielił błogosławieństwa jeszcze innym czterem parom z krakowskiego środowiska studenckiego. Pozostałe śluby odbyły się w Krakowie. W księdze ślubów w parafii św. Antoniego w Chorzowie, jest adnotacja, że ślubu udzielał bp Karol Wojtyła. Proboszczem parafii był ks. Józef Kempiński. – Proboszcz był wtedy bardzo zdenerwowany. Nie wiedział, czy ma witać biskupa procesyjnie. Wujek jednak wybił mu ten pomysł z głowy, twierdząc, że nie przyjechał na wizytację – opowiada Krupińska. Do mszy służyli bracia Zofii. Kiedy biskup mówił kazanie, nowożeńcy klęczeli przy balaskach. Przez zdenerwowanie zapomnieli siąść na swoim miejscu. – Kazanie było bardzo długie – zapamiętał Krupiński. Po mszy Wojtyła podszedł do pary młodej. – Zastanawiałem się, kto kogo przetrzyma – zażartował. Czarną wołgą młodzi podjechali do domu pani młodej, gdzie odbyło się przyjęcie weselne. Na weselu nie mogło zabraknąć biskupa. Byli też krakowscy studenci.
Krupińscy zamieszkali w Krakowie. Wojtyła ochrzcił ich dwójkę dzieci, Jana i Wojciecha. Nie kryli wzruszenia, kiedy Wujek został papieżem. Po wyborze na Stolicę Piotrową kontakt między nimi nie pogorszył się. Kilka razy papież przyjął ich w Rzymie. Mieli też okazję spotykać się w Pałacu Arcybiskupim w Krakowie podczas pielgrzymek papieża do Polski.
Bardzo dobry kontakt z Wojtyłą mieli Gadomscy, rodzice pani Zofii. Wojtyła jako papież potrafił z daleka ich wypatrzeć. Ku zdumieniu rodziców, podczas procesji na placu świętego Piotra, przed jedną z mszy specjalnie zatrzymał się i przywitał z Gadomskimi. – Ojciec był wtedy bardzo wzruszony – mówi Krupińska. Papież zaprosił Gadomskich do Castel Gandolfo. Jako jedni z nielicznych, mogli spacerować po tych samych ścieżkach, co Jan Paweł II. Gadomscy dożyli sędziwego wieku. Ojciec przeżył matkę. Zmarł kilka lat temu. Dożył dziewięćdziesięciu pięciu lat. Pani Zofia domyśla się, że wiek jaki dożył ojciec, to rekompensata za ból, jakiego doznał podczas pobytu w więzieniu.
Krupińscy trzy lata temu obchodzili szmaragdowe gody, jubileusz pięćdziesiątej piątej rocznicy zawarcia związku małżeńskiego. Zaprosili na uroczystość całą rodzinę. Na pytanie o to, jaka jest recepta na tak długie wspólne życie, odpowiadają, że nie potrafiliby przeżyć ze sobą tylu lat, gdyby nie kierowała nimi opatrzność. – Duża w tym zasługa Karola Wojtyły - dodają.
*
– Słuchaj Jacku, ktoś z Chorzowa dzwoni. Chciałby, żebyśmy mu opowiedzieli o Wujku – pani Zofia zwróciła się do męża, kiedy umawiałem się z Krupińskimi. W rozmowie z mężem nie użyła słowa papież, kardynał, czy ksiądz. Na jednym ze spotkań, po tym jak Wojtyła został biskupem, studenci byli lekko skrępowani. Nie wiedzieli, jak mają się zwracać do księdza Wojtyły. – Wujek zostaje! – czym prędzej rozwiał wątpliwości Wojtyła. – I Wujkiem zostanie do końca naszego życia – kończy Krupińska.
Karol Wojtyła odwiedził Chorzów dwa razy. Pierwszy raz, kiedy błogosławił Zofii i Jackowi Krupińskim. Drugi, w 1971 roku. Wtedy też przyjechał do kościoła św. Antoniego, który był centralnym miejscem III Ogólnopolskiego Festiwalu Piosenki Religijnej „Sacrosong 71”. W kościele odbyły się trzy koncerty. Podczas finału kazanie wygłosił kardynał Wojtyła. Nagrodę im. Maksymiliana Kolbego, wręczył Izabeli Trojanowskiej.
Sztygarski dom
Rodzina zamieszkała w domu przy ul. Poniatowskiego 20, należącym do kopalni. Inżynierowie dostawali wtedy tzw. sztygarskie domy. Kilka charakterystycznych, samotnie stojących dużych willi, jest przy ul. Poniatowskiego do dziś.
- Z tamtych czasów najbardziej pamiętam harcerstwo. Chodziłam wtedy do szkoły, która stała na rogu Katowickiej i Chopina. Dziś budynek już nie istnieje [szkołę podstawową nr 11, wyburzono z powodu budowy estakady – przyp. aut.]. Drużynowa organizowała letni obóz w Koszarawie. Zastępową była Dora Lesik. Dziecięce czasy. Większość z tego, co robiłyśmy, to była zwykła zabawa – opowiada Gadomska.
W wigilię Bożego Narodzenia 1947 roku drużynowa zaprowadziła harcerki do Parku na Górze Redena. Dziewczyny musiały przysiąść na ogień świec wypełnianie harcerskich obowiązków. Po przysiędze udały się do kościoła św. Wawrzyńca na Pasterkę. – Wtedy jeszcze można było harcerstwo łączyć z wiarą. Niestety, rok później zostało zlikwidowane. Powstało nowe, czerwone harcerstwo. Tak je nazywaliśmy – wspomina.
Ojciec w więzieniu
W 1948 roku Tadeusza Gadomskiego zabrali do więzienia. Wystarczyło, że był ziemianinem i intelektualistą. – Niczego nam nie wyjaśniali. Wzięli i zamknęli – mówi. Ojciec był w więzieniu niemal pięć i pół roku. Przebywał między innymi we Wronkach i w Rawiczu. Kilka razy we Wronkach Zofia odwiedziła ojca.
Wypuścili go w 1954 roku, podczas odwilży. Więzienie ojca to był ciężki okres dla rodziny. Mama Zofii musiała znaleźć pracę, żeby wyżywić trójkę dzieci. Zapisała się na kurs księgowości. Póki co, Gadomskim pomagała rodzina. Najwięcej siostra matki Gadomskiej, która też przyprowadziła się do Chorzowa. Bracia ojca przysyłali pieniądze, ile tylko mogli. Postanowiono, że młoda Zosia pojedzie do krewnych do Krakowa. Miała wtedy 13 lat.
Z Wujkiem w Bieszczady
Zofia została w Krakowie. Odwiedzała rodzinę kilka razy w roku. Rozpoczęła studia chemiczne. Spotkała się wtedy z byłym harcerzem, który zaproponował jej, by przyszła na spotkanie studenckie. Stworzyła się grupa studentów, którzy chcieli spędzać z sobą czas i rozmawiać na różne tematy, bez żadnych ograniczeń. Wśród nich był ks. Karol Wojtyła, ówczesny wikariusz parafii św. Floriana w Krakowie. – W tych zakłamanych czasach, był to dla mnie powiew normalności –
opowiada Gadomska. W środowisku związanym z Wojtyłą poznała swojego przyszłego męża, Jacka Krupińskiego.
- Nasze wyjazdy w góry to było wielkie przedsięwzięcie pod względem organizacyjnym. Trzeba było zabrać się ze wszystkim. W Bieszczadach nie było sklepów. Zresztą, gdyby były, niczego w nich nie kupilibyśmy. Część bagaży wysyłaliśmy pocztą na post restant. Odbieraliśmy je później w wyznaczonym miejscu. Mężczyźni nosili na plecach 25 kilo. Kobiety niewiele mniej. Nie było wtedy plecaków ze stelażami. To były zwykłe wory, których na plecach nie dało się prosto ułożyć. Wojtyła się nie oszczędzał. Nosił na plecach często więcej niż studenci – opowiada Jacek Krupiński.
W plecakach nosili brezentowe namioty, śpiwory, które sprowadzał dla nich zaprzyjaźniony taternik. Nie było wtedy szlaków. Trzeba było korzystać z mapy, którą jeden ze studentów zdobył od swojego dziadka, byłego żołnierza armii austriackiej.
Góral nie dowierzał
Wojtyła na jednym z wyjazdów poprosił studentów, żeby na wycieczkach mówili do niego Wujku. Dla ostrożności.
Zofia była z Wujkiem sześć razy na kajakach, dwa razy na nartach i dwukrotnie w Bieszczadach. Jacek z Wujkiem pojechał na wycieczkę trzy razy. – Wujek był bardzo zwyczajnym człowiekiem, otwartym i bezpośrednim. Nigdy nikogo nie pouczał – mówi Zofia. – Miał niesłychaną zdolność nawiązywania kontaktów – dodaje jej mąż.
Potrafił tworzyć najróżniejsze zabawy. Raz zaczął tworzyć fraszki o każdym z nas. – Tyś jest woda alter ego, od szukania noclegów – wymyślił na poczekaniu fraszkę o Jacku Krupińskim. Za czasów biskupich Wojtyła nie rezygnował z wyjazdów ze studentami. Nie dawał po sobie poznać, że pełni wysoką funkcję kościelną. – Jak wyście są biskup, to jo jest papież – skwitował na jednej z wypraw napotkany góral.
Nie przyjechał na wizytację
Ślub Zofii i Jacka Krupińskich odbył się 24 czerwca 1961 roku. W tym roku Wojtyła udzielił błogosławieństwa jeszcze innym czterem parom z krakowskiego środowiska studenckiego. Pozostałe śluby odbyły się w Krakowie. W księdze ślubów w parafii św. Antoniego w Chorzowie, jest adnotacja, że ślubu udzielał bp Karol Wojtyła. Proboszczem parafii był ks. Józef Kempiński. – Proboszcz był wtedy bardzo zdenerwowany. Nie wiedział, czy ma witać biskupa procesyjnie. Wujek jednak wybił mu ten pomysł z głowy, twierdząc, że nie przyjechał na wizytację – opowiada Krupińska. Do mszy służyli bracia Zofii. Kiedy biskup mówił kazanie, nowożeńcy klęczeli przy balaskach. Przez zdenerwowanie zapomnieli siąść na swoim miejscu. – Kazanie było bardzo długie – zapamiętał Krupiński. Po mszy Wojtyła podszedł do pary młodej. – Zastanawiałem się, kto kogo przetrzyma – zażartował. Czarną wołgą młodzi podjechali do domu pani młodej, gdzie odbyło się przyjęcie weselne. Na weselu nie mogło zabraknąć biskupa. Byli też krakowscy studenci.
Krupińscy zamieszkali w Krakowie. Wojtyła ochrzcił ich dwójkę dzieci, Jana i Wojciecha. Nie kryli wzruszenia, kiedy Wujek został papieżem. Po wyborze na Stolicę Piotrową kontakt między nimi nie pogorszył się. Kilka razy papież przyjął ich w Rzymie. Mieli też okazję spotykać się w Pałacu Arcybiskupim w Krakowie podczas pielgrzymek papieża do Polski.
Bardzo dobry kontakt z Wojtyłą mieli Gadomscy, rodzice pani Zofii. Wojtyła jako papież potrafił z daleka ich wypatrzeć. Ku zdumieniu rodziców, podczas procesji na placu świętego Piotra, przed jedną z mszy specjalnie zatrzymał się i przywitał z Gadomskimi. – Ojciec był wtedy bardzo wzruszony – mówi Krupińska. Papież zaprosił Gadomskich do Castel Gandolfo. Jako jedni z nielicznych, mogli spacerować po tych samych ścieżkach, co Jan Paweł II. Gadomscy dożyli sędziwego wieku. Ojciec przeżył matkę. Zmarł kilka lat temu. Dożył dziewięćdziesięciu pięciu lat. Pani Zofia domyśla się, że wiek jaki dożył ojciec, to rekompensata za ból, jakiego doznał podczas pobytu w więzieniu.
Krupińscy trzy lata temu obchodzili szmaragdowe gody, jubileusz pięćdziesiątej piątej rocznicy zawarcia związku małżeńskiego. Zaprosili na uroczystość całą rodzinę. Na pytanie o to, jaka jest recepta na tak długie wspólne życie, odpowiadają, że nie potrafiliby przeżyć ze sobą tylu lat, gdyby nie kierowała nimi opatrzność. – Duża w tym zasługa Karola Wojtyły - dodają.
*
– Słuchaj Jacku, ktoś z Chorzowa dzwoni. Chciałby, żebyśmy mu opowiedzieli o Wujku – pani Zofia zwróciła się do męża, kiedy umawiałem się z Krupińskimi. W rozmowie z mężem nie użyła słowa papież, kardynał, czy ksiądz. Na jednym ze spotkań, po tym jak Wojtyła został biskupem, studenci byli lekko skrępowani. Nie wiedzieli, jak mają się zwracać do księdza Wojtyły. – Wujek zostaje! – czym prędzej rozwiał wątpliwości Wojtyła. – I Wujkiem zostanie do końca naszego życia – kończy Krupińska.
Karol Wojtyła odwiedził Chorzów dwa razy. Pierwszy raz, kiedy błogosławił Zofii i Jackowi Krupińskim. Drugi, w 1971 roku. Wtedy też przyjechał do kościoła św. Antoniego, który był centralnym miejscem III Ogólnopolskiego Festiwalu Piosenki Religijnej „Sacrosong 71”. W kościele odbyły się trzy koncerty. Podczas finału kazanie wygłosił kardynał Wojtyła. Nagrodę im. Maksymiliana Kolbego, wręczył Izabeli Trojanowskiej.
Paweł Mikołajczyk
Reklama: